Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/522

Ta strona została uwierzytelniona.

A ponieważ jesteś naszym przełożonym, więc pójdziemy za twoim przykładem.
Zasiedli naprzeciwko siebie i, pogodzeni, zaczęli rozmawiać o dniu jutrzejszym, o interpelacji, która niezawodnie będzie miała miejsce i jak ministeryum powinno się wobec niej zachować.
Nocy tej baron Duvillard ani na chwilę nie zasnął. Gdy Gerard odwiózł go do domu, postanowił natychmiast się położyć, pragnąc, by sen przyniósł mu zapomnienie i uspokojenie. Lecz sen odmówił mu posłuszeństwa i baron całą noc spędził, wijąc się z bólu po doznanym afroncie ze strony Sylwii. Tak, to było potworne ze strony tej dziewczyny! On ją wzbogacił, on zadawalniał wszystkie jej zachcianki, a ona, niewdzięczna, błotem go spoliczkowała, gdy się najmniej tego spodziewał! I to jego, jego! Możnowładcę, który trząsł sprawami całego Paryża, całej Francyi, jego, posiadacza wszystkich sumień, któremi dysponował, jak kupiec, monopolizujący wełnę lub skóry, dla grania na giełdzie! Rozpacz nim targała, zwłaszcza, gdy pomyślał, że ta Sylwia, ta z ulicy przez niego wzięta dziewczyna i wyniesiona do godności bóstwa, do którego się on modlił, jest właśnie jego karą, pomstą i zgnilizną, jego, szerzyciela zgnilizny! Napróżno chciał się uwolnić od dokuczliwych tych rozmyślań i pragnął się zagłębić w rozpamiętywaniu swoich interesów, spraw bieżących, jutrzejszych rozmów