Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/523

Ta strona została uwierzytelniona.

i widzeń się z różnymi ludźmi, przyzywał pamięć o posiadanych milionach, dozwalających mu rozkazywać na wszystkich rynkach świata i rozporządzać losami narodów. Lecz wszystko to pierzchło, znikło i zwycięzko odradzała się dokuczliwa myśl o Sylwii, o tem jego poniżeniu, z którego otrząsnąć się nie był w stanie. Rozpaczliwą siłą woli postanowił teraz myśleć tylko o kolosalnym interesie, który zajmował go od kilku miesięcy, o kolei żelaznej przez Saharę. Plan był już przygotowany, a sprawa ta, poruszając miliardy, miała przekształcić wygląd świata. Ale znów Sylwia stanęła przed nim z drobną swą rączką, umoczoną w cuchnącym rynsztoku, i spoliczkowała go w oba policzki. Już dzień był jasny, gdy zdrzemnął się, przysięgając sobie, że nie chce jej widzieć i że kopnie ją nogą, gdy padnie przed nim na kolana, błagając przebaczenia.
Biła godzina siódma, gdy ocknął się z chwilowego spoczynku i, rozbity, zbolały, najpierw pomyślał o Sylwii. Chciał natychmiast biedz do niej i przekonać się, czy wróciła do domu, zastać ją uśpioną jeszcze i pojednać się z ukochaną, skorzystać z okoliczności, bo może ujęta jego przywiązaniem, oddałaby mu się z miłości. Lecz zawstydził się swej słabości i, wyskoczywszy z łóżka, oblał się zimną wodą, a szybko się ubierając, odzyskał siłę panowania nad sobą. Tak, to była nędznica! Nie więcej, jak tylko nędznica!