Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/525

Ta strona została uwierzytelniona.

zrujnować i ostatecznie zabił się w naiwnem przekonaniu, że krwią swoją okupi pamięć po sobie! Lecz z marnego tego dramatu, z tej kałuży krwi i błota, wyrósł skandal jeszcze potworniejszy, rozgałęził się, zapuścił korzenie, których już niczem nie można było wytępić. Nie, nie, to niedobry sposób! Stać trzeba na miejscu, pomimo wszystko, walczyć do ostatka, do ostatniego grosza, do ostatniego tchnienia energii!
Około godziny dziewiątej ozwał się dzwonek, który go przywoływał do telefonu w prywatnym jego gabinecie, obok sypialni. Szalona radość nagle go opanowała na myśl, że Sylwia go przyzywa. Często bowiem odrywała go w ten sposób od najważniejszych zajęć. Pomyślał więc teraz, że to ona. Zapewne dopiero co wróciła do siebie i, oprzytomniawszy, zrozumiała, że wyrządziła mu krzywdę, więc pragnie go przebłagać, uzyskać przebaczenie.
Gdy się dowiedział, że żądającym z nim rozmowy, jest Monferrand, doznał goryczy zawodu, lecz równocześnie trwając w postanowieniu wyzwolenia się z pod jarzma tej dziewczyny, rad był, że uniknął niebezpieczeństwa. Zawołał, by mu podano palto, kapelusz i laskę, chciał iść pieszo do ministra, pragnąc odetchnąć świeżem powietrzem. Wyszedłszy, zamyślił się nad komplikującą się sprawą Afrykańskiej kolei żelaznej i skandalem, jaki jutro wybuchnie w parlamencie, wstrząsając całym Paryżem. Czy miał się zabić?