Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/526

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie! Byłoby to głupio i nikczemnie. Niechaj burza huczy i szaleje! Posiada on hartowną moc duszy i energię silniejszą, niż grożące niebezpieczeństwo, będzie się zatem bronić i musi zwyciężyć, nie uroniwszy ani okrucha z posiadanego znaczenia i władzy.
Zapowiadającą się burzę Duvillard odczuł zaraz po przestąpieniu progu w pałacu spraw wewnętrznych. W przedpokojach napotykał przerażone, wybladłe twarze przestępców, których nazwiska dziś zostały wydrukowane w „Głosie ludu“. Zbiegli się tutaj, czując, że grunt usuwa się im pod nogami. Najpierw spostrzegł Duthila, który gorączkowo przygryzał wymuskane swoje wąsy, a twarz mu się wykrzywiła, bo pomimo wszystko chciał się uśmiechać, jak zwykle. Duvillard zgromił go, mówiąc, że niepotrzebnie tu przybiegł po nowiny, albowiem zachowaniem się swem mógł ściągnąć podejrzenie, iż czuje się winnym. Duthil przyjął tę ostrą wymówkę z radością i, już pokrzepiony, zaczął się śmiać, twierdząc, że nawet nie czytał artykułu, napisanego przez Sagniera, że jeżeli tu jest, to jedynie w celu polecenia ministrowi jednej ze swych najbliższych znajomych z prowincyi. Baron przyrzekł mu, że tę sprawę załatwi za niego i wyprawił go na miasto, życząc dobrej zabawy z powodu półpościa. Pewnego rodzaju litość ogarnęła barona, gdy spojrzał na Chaigneux. Wysoka, chwiejna, wynędzniała jego postać zdawała się