Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/531

Ta strona została uwierzytelniona.

li, gdy pana prosiłem w sprawie mojej znajomej, która pragnęła mieć rolę Pauliny w „Pelieukcie“.
Barroux uśmiechnął się pobłażliwie i odrzekł uprzejmie:
— Ach, tak!... pamiętam... Sylwia d’Aulnay! Lecz, kochany panie, to nie tyle ja się temu sprzeciwiałem, co mój kolega, Taboureau. Wszystko, co się odnosi do wydziału sztuk pięknych, jest wyłącznie zależne od niego. A Taboureau jest człowiekiem z prowincyi, człowiekiem bardzo uczciwym, ale ciasnych poglądów, nierozumiejącym naszych paryzkich względów i ustępstw, zachował swoje prowincyonalne skrupuły... Ja, stary paryżanin, rozumiem to lepiej, i bądź pan przekonany, że byłbym panu z przyjemnością oddał tę usługę.
Kwestya rozpoczętych i nieudanych zabiegów, żywo teraz stanęła w pamięci barona, i tej odmowie ze struny ministeryum przypisywał całą niedolę dzisiejszego swego położenia względem Sylwii. Zapragnął więc otrzymać natychmiast to, czego mu dotąd odmawiano.
— Taboureau... Taboureau... to głąb, pień, który musi wam wszystkim ciążyć w ministeryum! Uczciwy, uczciwy — tego za mało, któż z nas nie jest uczciwym? Kochany ministrze, jeszcze czas, zażądaj od niego nominacyi Sylwii, a zobaczysz, że to przyniesie ci szczęście!
Barroux szczerze się roześmiał.
— Nie, nie mogę tego uczynić! Nie wypada