kach z Monferrandem? Więc dziwię się, widząc cię przed drzwiami jego gabinetu?
— Kochany baronie, wiedz o tem, że dyrektor wpływowego dziennika z nikim nie jest i nie powinien być w złych stosunkach. Ja służę przedewszystkiem ojczyźnie i taką jest rola człowieka, zajmującego moje położenie w prasie.
Pomimo swego wzburzenia i osobistych dokuczliwych umartwień, Duvillard nie mógł powstrzymać uśmiechu. Lecz odrzekł z powagą:
— Masz słuszność. A przytem Monferrand, to siła! Takiego, jak on człowieka, warto się trzymać! Ten nigdy nie przepadnie i zawsze stanie na nogi!
Fonsègne trochę się zaniepokoił rozmową z baronem, bo domyślił się, że trwoga musi być wyraźnie wyryta na jego twarzy. On, dotychczas taki nieulękniony, czuł się rzeczywiście przerażony po odczytaniu dzisiejszego numeru „Głosu ludu“. Tak, po raz pierwszy w życiu był w obawie i własnej swej winie to przypisywał, groziło mu bowiem oskarżenie, którego nie mógł wyminąć, bo popełnił niedorzeczność napisania listu, będącego zgubnym dokumentem. Piędziesiąt tysięcy franków, otrzymanych za pośrednictwem Barrouxa, mającego dwa kroć sto tysięcy do swej dyspozycyi dla rozdania prasie, te bynajmniej go nie niepokoiły. Lecz otrzymał on inne jeszcze piędziesiąt tysięcy w formie podatku, i wtedy napisał kilka słów z podziękowaniem. Fonsègne
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/534
Ta strona została uwierzytelniona.