Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/536

Ta strona została uwierzytelniona.

wiedział baron, obojętnie wzruszywszy ramionami.
Usiadł w fotelu dopiero co zajmowanym przez Barrouxa, a minister siadł na swojem miejscu, naprzeciwko niego. Porozumienie pomiędzy tymi dwoma ludźmi było łatwe, jednego byli gatunku i jednakowej z sobą siły. Więc te same wypowiadali skargi, podkreślając je temi samemi rozpaczliwemi giestami, i obadwaj się zgadzali, że w takich warunkach musi być bezustanny nieład u steru rządu i zastój w najżywotniejszych interesach pieniężnych. Śmieszne doprawdy zachcianki, żądać od ludzi cnót, jakich nie mogą oni posiadać! Przecież po wszystkie czasy i za wszystkich rządów, gdy chciano, by parlament dał swoje przyzwolenie, w takiej, lub innej sprawie, czyniono ku temu nieodzowne zabiegi, co należało do taktyki zupełnie zrozumiałej, naturalnej i koniecznej. Przecież, chcąc coś przeprowadzić, trzeba się o to postarać, użyć wpływów, pozyskać sympatye, upewnić się co do potrzebnej ilości głosów. Otóż nic nie przychodzi darmo i ludzi kupuje się, jak wszystko inne. Czasami wystarczają obietnice, posady, lecz często trzeba płacić pieniędzmi lub podarkami, mogącemi je zastąpić. A przypuściwszy, że w danej okoliczności niektórzy agenci kupowali głosy niezręcznie, zbyt jawnie, czyż warto z tego powodu tyle robić hałasu? Gdyby rząd był rzeczywiście silny i taki, jakim być powinien, to w pierwszych po-