Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/537

Ta strona została uwierzytelniona.

czątkach byłby stłumił rozpoczynający się skandal. Tak nakazywał dobrze zrozumiany patryotyzm i godność narodowa.
— Ależ naturalnie, naturalnie! — wołał z zapałem Monferrand. — Masz najzupełniejszą słuszność, drogi baronie! Ho, ho! Gdybym ja mógł, gdybym był panem położenia, bądź spokojny, ta głupia sprawa nie miałaby miejsca! Byłbym jej kark skręcił, zaraz w pierwszej chwili.
Duvillard patrzał na niego badawczo, więc raz jeszcze rzekł z naciskiem:
— Na nieszczęście nie jestem panem położenia! Nie mam dla siebie odpowiedniej swobody ruchów! Musimy z sobą o tem wszystkiem pomówić z powodu jutra!.. Inaczej nie byłbym się ośmielił wzywać cię, kochany baronie... Widziałem się już z Barrouxem, lecz ten ma najdziwaczniejsze zamiary... Nie podzielałem jego zapatrywań, przynajmniej niektórych.
— Tak, tak, spotkałem się z Barrouxem, gdy stąd wychodził... On rzeczywiście miewa zadziwiające pomysły.
Baron zawiesił głos, a po chwili dodał:
— Fonsègne jest w poczekalnym salonie. Zadziwiłem się, zobaczywszy go tutaj... Lecz, kiedy przyszedł, to znaczy, że pragnie się z panem pojednać... Każ go pan przywołać... Jego nie należy odtrącać. To człowiek rozumny i warto się przekonać, co ma do powiedzenia, a przytem