Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/538

Ta strona została uwierzytelniona.

trzeba pamiętać, że dziennik przez niego kierowany często decyduje o szali zwycięztwa.
— Jakto?... Fonsègne jest tutaj? — zawołał z wybuchem radości Monferrand. — To wybornie! Rad będę się z nim pojednać. Nasze nieporozumienia nie mają żadnej ważniejszej przyczyny. Stare dzieje!... Niewarto o tem mówić... Wreszcie nie mam w sobie zawziętości i nigdy jej nie miałem.
Gdy woźny wprowadził Fonsègne’a, pojednanie nastąpiło natychmiastowo, bez żadnych wyjaśnień. Monferrand znał się z nim jeszcze za szkolnych czasów, razem chodzili do gimnazyum w swojem rodzinnem mieście, lecz spotkawszy się w Paryżu zwaśnili się i od lat dziesięciu przestali mówić do siebie. Nikt nie znał przyczyny tego nieporozumienia, lecz mówiono, że wstrętna to jakaś była historya. Zdarzają się wszakże tak ważne chwile w życiu, że nieprzejednani wrogowie podają sobie ręce, widząc, iż zawartym nowym sojuszem mogą wyratować się wzajemnie od wspólnie grożącego im niebezpieczeństwa.
— Bardzo jesteś poczciwy, że pierwszy pragniesz zgody. A więc zapominamy o tem co było?... I nie masz do mnie urazy?...
— Nie, nie mam! Pocóż mamy od siebie stronić, kiedy lepiej nam będzie dopomagać sobie wzajemnie...