misyę śledczą... A wtedy grożąca nam burza rozpłynęłaby się jakby cudem...
Duvillard i Fonsègne głośno się roześmieli, lecz ten ostatni prawie już był pewien, że się domyślił, do czego zmierza Monferrand. Rzekł więc otwarcie:
— Ale jeżeli ministeryum upadnie, to nie widzę racyi, dla czego ty masz z niem upaść?... Z jednego ministeryum powstaje drugie, sklejając się ze zdrowych kawałków, które pozostały.
Monferrand, niezadowolniony że zawcześnie odkryło jego zamiary, zawołał z zapałem:
— Nie, nie, tego ja niechcę. Trzymam za solidarnością...
— Dla czego masz tonąć z naiwnymi, którzy chcą się utopić?... Precz z taką solidarnością! Tego tobie niewolno, mój kochany, bo my ciebie potrzebujemy i musisz nas wyratować... a więc żeby tak być mogło, my ciebie najpierw wyratujemy... Wszak tak, kochany baronie?... Wyratujemy go chociażby przemocą?
Monferrand usiadł, by słuchać uważnie odpowiedzi barona, a ten, na nowo ogarnięty gniewem przeciwko Barroux, który nie chciał się przychylić do jego prośby, rzekł stanowczo:
— Niezawodnie że tak! Jeżeli ministeryum ma upaść, to niechajże sobie pada!... Cóż nam z ministeryum, w którem są takie niedołęgi jak Taboureau?... Jakiś stary profesor z prowincyi zjeż-
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/541
Ta strona została uwierzytelniona.