Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/543

Ta strona została uwierzytelniona.

sobą. Kochany ministrze, przyznaj, że ten twój Taboureau zrobił głupstwo?... Powiedz, czy tybyś się był sprzeciwiał nominacyi Sylwii?...
— Ja, ja miałbym się temu sprzeciwiać?... Nigdy!. Przenigdy! Taka śliczna dziewczyna, jak ona, zawsze i wszędzie jest na swojem miejscu i samem swem ukazaniem się na scenie już sprawiałaby przyjemność publiczności... Jestem najmocniej o tem przekonany... tylko trzeba, aby minister oświaty był tego samego co ja zdania.
Znów ironiczny lecz ledwie dostrzegalny uśmiech pojawił się na ustach ministra. Doprawdy, że nietrudno było pozyskać względy wszechwładnego barona Duvillard! Zapewnienie debiutu tej dziewczynie otwierało serce i kasę barona! Zwrócił się Monferrand w stronę Fonsègne’a, jakby chcąc zasięgnąć jego rady, a ten zamyślił się głęboko, wiedząc, że koniecznie trzeba znaleźć człowieka zupełnie pewnego na tak ważną z tego względu posadę.
— Na ministra oświaty najlepiej znaleść kogoś pomiędzy senatorami... Lecz wyznaję, że na razie nikogo nie widzę odpowiedniego naszym wymaganiom... Trzeba człowieka z szerszemi poglądami... paryżanina... a jednak kogoś takiego co nie raziłby, stanąwszy na czele uniwersytetu... Jest Dauvergne...
Zdziwiony, Monferrand zawołał:
— Dauvergne?... Któż to taki?... Ach, tak, przypominam sobie! Dauvergne, senator z Dijon!...