Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/545

Ta strona została uwierzytelniona.

my co zechcemy. To właśnie jest człowiek jakiego nam potrzeba!
Duvillard oświadczył, ze go zna i że znajduje go odpowiednim. Wreszcie po co szukać innego, kiedy ten znalazł się pod ręką...
— Dauvergne, Dauvergne — powtarzał Monferrand. — Nie znam go, ale kiedy wy go znacie, więc niechaj będzie Dauvergne!... Kto wie?... Może z niego będzie przyzwoity minister?... Dobrze, zgadzam się na Dauvergne’a.
Nagle wybuchnął śmiechem, dodając:
— Więc układamy listę przyszłego gabinetu ministrów, z celem, by piękna Sylwia mogła wreszcie wystąpić na scenie teatru Komedyi frauncuzkiej! Ministeryum Sylwii!... No, ale nie bawmy się, bo nie mamy czasu do stracenia... Kogóż więcej sobie dobieramy na ministrów?...
Żartował, wiedząc z doświadczenia, że śmiechem i wesołością można często przyśpieszyć rozwiązanie najtrudniejszego zadania. I rzeczywiście, nieledwie ciągle żartując, ułożyli cały plan kampanii, jaką przeprowadzą, jeżeli jutro ministeryum zostanie obalone. Nie kładąc nacisku, bez słów wyraźnych, lecz rozumiejąc się wybornie pomiędzy sobą, postanowili pozostawić Barroux własnemu jego losowi, w razie potrzeby dopomagając mu nawet, by zatonął, a następnie wyławiając z ministeryalnej powodzi Monferranda. Zapewnione mając ocalenie, Monferrand zobowią-