kapłana, przybytkiem wszystkich cnót chrześciańskich. Zatem, niechaj mu pan poradzi, by dobrowolnie opuścił Francyę, a ja zapewniam, że go nikt podczas podróży nie będzie niepokoić...
Rozmowa była skończona, Monferrand odprowadził Piotra do przedpokoju i, uśmiechnięty, zgięty we dwoje, stanął przed biskupem.
— Monsignor zechce mi wybaczyć... Lecz teraz jestem już na usługi.. Proszę, jeżeli łaska...
Prałat, który dotychczas wesoło rozmawiał z Duvillardem i Fonsègnem, pożegnał ich podaniem ręki, co również uczynił widząc odchodzącego Piotra. Był dziś w doskonałym humorze, jeszcze uprzejmiejszy, niż zwykle, chociaż zawsze czynił, co mógł, by serca wszystkich zjednać dla siebie. Czarne, błyszczące i żywe jego oczy, zdawały się uśmiechać, a piękna, poważna twarz wyrażała nieledwie pieszczotliwą dobroć i ojcowską wyrozumiałość. Wszedł do gabinetu ministra swobodnie, bez pośpiechu, lecz z pewnością człowieka, przywykłego rządzić i panować.
Teraz nikogo już nie było w pustym gmachu ministeryum spraw wewnętrznych, prócz Monferranda i monsignora Martha, którzy, zamknąwszy się w gabinecie, długą wiedli z sobą rozmowę. Był czas, gdy posądzano prałata, że chce pozyskać mandat poselski, lecz grał on daleko potężniejszą rolę, panując, ukryty w cieniu, i będąc
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/549
Ta strona została uwierzytelniona.