Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

samą myśl zobaczenia jej w tej roli, znając ją jako istotę zepsutą aż do występku i przewrotną aż do zdrożności. Lecz Sylwia, na nic nie zważając i pewna zwycięztwa, głośno mówiła o blizkim debiucie.
— Podobno minister stanowczo się sprzeciwia — rzekł Duthil.
Baron dusił się z gniewu.
— Minister, minister! Pokażę mu, kto silniejszy! Ani się spostrzeże, jak go wysadzę!...
Zamilkł, bo do saloniku weszła baronowa. Pomimo lat czterdziestu sześciu, była jeszcze niezwykle piękną. Jasna blondynka, wysoka, nieco otyła, cerę miała prześliczną, jedwabną, rysy delikatne i zaledwie więdnące, ramiona i ręce wspaniałe, bez najlżejszego zarzutu. Zbyt silne rumieńce, zagarniające coraz wyraźniej całość twarzy, stanowiły umartwienie baronowej. Owal twarzy świadczył o żydowskiem jej pochodzeniu i mówiły o tem niebieskie jej oczy, pełne słodyczy i zmysłowego rozmarzenia. Powolna jak wschodnia niewolnica, była przeciwniczką wszelkiego wysiłku, nie lubiła chodzić a nawet mówić, zdawała się być wychowanką haremu, istotą wyłącznie oddaną pielęgnowaniu swej piękności. Miała dziś na sobie białą jedwabną suknię, zachwycającej prostoty i wdzięku.
Duthil rozpromienił się na widok baronowej i, powitawszy ją pocałowaniem w rękę, rzekł z przejęciem: