umiejąc bronić się dłużej, wzruszony niemą jej prośbą, zrozpaczony osamotnieniem, w jakiem ich zostawiono w saloniku a czego nie mógł przewidzieć przybywając w południowej godzinie, uległ, mówiąc:
— Dobrze... spotkamy się dzisiaj... o godzinie czwartej.. jak zwykle...
Rzekł to szeptem, lecz posłyszawszy lekki szmer, odwrócił głowę, drgnąwszy jak człowiek schwytany na gorącym uczynku. Do saloniku weszła Kamilla, córka baronowej. Nie słyszała słów, lecz z wyrazu twarzy obojga kochanków, z otaczającego nastroju, odrazu się domyśliła: iż naznaczyli sobie schadzkę tam, przy tej ulicy, którą starała się odgadnąć; zobaczą się tam bez świadków i nie dalej jak dzisiaj, za kilka godzin. Wszyscy troje byli zakłopotani, wymieniwszy z sobą szybkie chmurne spojrzenia.
Kamilla miała lat dwadzieścia trzy. Ciemna brunetka, nizka, prawie garbata, miała lewe ramię o wiele wyższe od prawego, niepodobna ani do ojca, ani do matki, przedstawiała jedno z tych dziwnych zwyrodnień, niedozwalających odgadnąć przyczyny. Dumną wszakże była z piękności swych czarnych oczu i wspaniale bujnych włosów, które, tak mówiła, starczą, by okryć ją płaszczem opadającym do ziemi. Lecz nos miała za długi, owal twarzy przekrzywiony, rysy nieregularne i brodę nieprzyjemnie spiczastą a wązkie, dowcipne jej usta były przedewszystkiem
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.