Lecz Kamilla, oswoiwszy się z myślą wyjścia za mąż, za Gerarda, zakochała się w nim, ujęta uprzejmością, jaką jej okazywał. On zaś, będąc pięknym, litował się nad tą prawie ułomną, brzydką dziewczyną, a dobrocią serca powodowany okazywał jej względy, chcąc ją pocieszyć w opuszczeniu doznawanem w świecie, gdzie bywała. Spostrzegłszy zaś miłość, jaką w niej rozbudził, czuł się pochlebiony wyróżnieniem i zdawało mu się że jest bożyszczem czczonem z niewolniczą pokorą i z wyłącznem nabożeństwem. Przewidywał nawet możność małżeństwa z Kamillą, wszak będzie to najpewniejszy sposób wyswobodzenia się rąk jej matki, przytem obliczał materyalne korzyści, bynajmniej nie do odrzucenia, lecz w zamian czuł się nieco skrępowany świetnością nazwiska jakie nosił, przypuszczalnem niezadowoleniem matki, która nie takiej pragnęła synowej, oraz łzami Ewy, chcącej go zachować dla siebie:
Milczenie zapadłe z chwilą wejścia Kamilli, przedłużało się, raniąc wszystko troje. Córka spojrzała przeszywająco na matkę, upewniając ją wzrokiem, że się domyśliła popołudniowej schadzki z kochankiem, spojrzała następnie na Gerarda, skarżąc się boleśnie. On zaś chcąc wyrównać nieporozumienie, rzekł na powitanie:
— Dzień dobry pannie Kamilli... Ach, jaką ładną ma pani suknię... śliczny kolor... lubię kolor
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.