Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

wybrednem i obfitem śniadaniu. Zdawało się że każda z osób zebranych dokoła stołu, dała się chwiowo ująć własnym myślom i troskom, co ujawnio się na twarzach. Lekkomyślny Duthil miał znów wystraszone oczy, pełne niepokoju, co będzie, jeżeli groźba zapowiedziana w dzienniku, stanie się rzeczywistością. Baron zachmurzył się gniewnie, nie znalazł bowiem jeszcze sposobu zdobycia w teatrze roli, mającej zadowolnić zachciankę Sylwii. Czuł, że ta kobieta może się stać jego zgubą i on, silny, dumny z posiadanej władzy, uznawał się za bezbronnego wobec zmysłowej żądzy, jaka opanowała go i gryzła. Lecz dramat wewnętrznych uczuć najwyraźniej zarysował się na twarzach baronowej, Kamilli i generała. Matka i córka, rywalizując z sobą o mężczyznę, którego obie kochały, nienawidziły się, wydzierając go sobie wzajemnie Każdy z biesiadników, pogrążony w swych myślach, z trudnością brał udział w leniwiejącej rozmowie. Kończono deser, obierając złotemi nożykami owoce, skubiąc winogrona świeżo zerwane, wybierając takowe wśród przeróżnych ciast i cukrów zastawionych na stole, dogadzano już tylko łakomstwu, zadowolniwszy apetyt.
Podczas gdy służba stawiała kubki do płukania ust, jeden z lokajów zbliżył się do krzesła baronowej, szepcząc coś po cichu, na co odpowiedziała mu półgłosem:
— Wprowadź do salonu, zaraz tam przyjdę.
A głośniej objaśniła zebranym: