go obrazu nędzy, wśród tych ludzi opływających w rozkosze i radości tego świata. Jakżeż mógł przyjść tutaj, o tej godzinie, wszak łatwo się było domyśleć, że zastanie baronową w trakcie śniadania, lecz nie przypuszczał, by miała gości i by trafił w chwili, gdy zadowolone ich żołądki, delektować się będą aromatyczną kawą. Pomimo wyrzutów, jakie sobie czynił w skrytości, mówił dalej, nawet coraz głośniej, coraz namiętniej, bo ogarniał go bunt na wspomnienie widzianej nędzy, opowiedział wreszcie wszystko, wymienił nazwisko Laveuve’a i w imię miłości bliźniego, żądał pomocy i ratunku. Okrążono go i słuchano. Wyraźnie widział przed sobą barona, generała, Duthila, sędziego. Popijając małemi łykami gorącą kawę, spokojnie milczeli.
— Zna teraz pani całą okropność położenia nieszczęsnego Laveuve’a. Znam dobroć pani serca, liczę zatem, iż ten stary, umierający człowiek dozna natychmiastowej pomocy. Trzeba go zabrać z jego strychu. Trzeba, by dziś jeszcze został przyjęty do Przytułku dla inwalidów pracy; ma wszystkie po temu kwalifikacye i miejsce słusznie i naturalnie tam mu się należy.
Łzy zwilżyły piękne oczy Ewy. Przykro jej było, iż musiała słuchać tak smutnej historyi, właśnie w chwili, gdy serce miała wezbrane radością obiecanej miłosnej schadzki z Gerardem. Jakże żałowała, iż piastuje godność prezydentki
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.