gardło, że gdyby mógł, toby burżuazów wysadził w powietrze! Wreszcie ten pański protegowany gardzi naszym przytułkiem. Powiada, że to więzienie strzeżone przez zakonnice, napędzające do modlitwy, klasztor dla bab a nie dla ludzi chcących zachować wolność rozporządzania czasem. Oświadczył, że nie chce być zamknięty wśród murów, gdzie obowiązkowo drzwi się tarasują o godzinie dziewiątej wieczorem. Takich Laveuve’ów jest mnóstwo! Wolą zimno, głód, śmierć — byle na swobodzie. Wyznaję, że nie rozczulam się nad losem tego rodzaju ludzi. Niechajże zdychają pod płotem, skoro nie umieją ocenić naszego miłosierdzia. Przeklinają nas, chociąż im dajemy ciepły przytułek, nie chcą jeść podanej im strawy, niechże więc giną z głodu, podług własnej fantazyi.
Generał i sędzia przytakująco poruszyli głowami, lecz baron chciał się okazać wspaniałomyślniejszym:
— Nie podzielam tego zapatrywania. Człowiek pozostaje człowiekiem i należy go ratować nawet wbrew jego woli.
Ewa, zrozpaczona myślą, że sprawa Laveuve’a może jej popsuć całe popołudnie, postanowiła znaleźć przyczynę, dozwalającą się jej usunąć.
— Ja nic nie mogę... Mam ręce związane... Szanowny księże, wszak nie wątpisz w moje dobre chęci... w moją ochotę uczynienia zadość twemu życzeniu?... Lecz muszę się stosować do
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.