Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

ję się przejść... Odprowadzę księdza Piotra do Izby.
To rzekłszy, pożegnał matkę i córkę, pocałowawszy każdą z nich w rękę. By doczekać czwartej godziny, miał zamiar pójść do Sylwii, gdzie zawsze był dobrze widziany, od czasu przelotnie spędzonej z nią nocy.
Wyszedłszy z pałacu, Gerard odetchnął świeżem powietrzem, mówiąc do Piotra:
— Ach, jak przyjemnie się orzeźwić! U nich było za gorąco i za duszno. Za wiele kwitnących roślin. Zapach kwiatów sprowadza mi ból głowy...
Piotr czuł się nieco odurzony i ociężały atmosferu zbytku panującego w pałacu Duvillard. Wychodząc ztamtąd, zdawało mu się zawsze, iż miał złudzenie ciepłego, pachnącego raju, zamieszkanego przez wybrańców losu. Lecz dzisiaj roznamiętniło go to w gorączkowej chęci niesienia pomocy nieszczęsnemu Laveuve’owi. Myślał, w jaki sposób postąpi, by uzyskać od Fonsègne’a natychmiastowe przyjęcie starca, do Przytułku dla inwalidów pracy i prawie nie słyszał Gerarda, mówiącego z czułością o swej matce. Przeszli całą długość majestatycznego dziedzińca, brama od ulicy zamknęła się za nimi i dopiero w jakiś czas, Piotr, oprzytomniawszy, przypomniał sobie, że najniespodziewaniej, ujrzał przed pałacem Duvillard postać Salvata. Stał na przeciwległym chodniku i wpatrywał się w monumentalną bra-