Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

szonego w „Głosie ludu“. Piotr zaczynał się obawiać, iż cała ta historya spadła nie w porę, bo może mu utrudnić spełnienie zadania, z jakiem tu przyszedł. Zajęty myślą o wyratowaniu Laveuve’a od głodu i śmierci, prawie że nie słyszał dowodzeń Mège’a. Lecz przedłużająca się rozmowa deputowanego skrajnej lewicy z księdzem poczynała zwracać uwagę, patrzano na nich i śmiano się na głos. Mège ruszył pogardliwie ramionami i rzekł do Piotra:
— Jacy głupi! Wyobrażają sobie, że każdego księdza gotów jestem podrzeć na sztuki!... Żałuję, że nie mogę dłużej z panem rozmawiać, lecz muszę iść... a pan niechaj usiądzie... Fonsègne przyjdzie... bądź pan spokojny... przyjdzie...
Rzekłszy to, rzucił się w tłum, a Piotr, uznawszy iż dogodniej będzie czekać, siedząc, znalazł miejsce na ławce przy ścianie i z zaciekawieniem przypatrywał się hałaśliwej scenie, jaką miał przed oczyma. Przypadkowo był świaddkiem przygotowującego się kryzysu parlamentarnego a podniecenie, jakie ta okoliczność wywołała, tak go zajmowało, iż chwilowo zapomniał o konającym Laveuve. Umysł Piotra pozostawał jeszcze pod wrażeniem dopiero co przebytej katastrofy panamskiej, której dramatyczne fazy śledził, jak człowiek oczekujący lada chwila ostatecznego kataklizmu, mającego rozprządz istniejący ustrój społeczny. Lecz oto nowa, mała Panama, zaczynała być na dobie, niosąc z sobą te