Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

nów nie odwiedził go tutaj, a nawet młoda dziewczyna, z którą niedługo się miał ożenić, czekała spokojnie i cierpliwie, by uznał, że może już powrócić, nie narażając się na niebezpieczeństwo.
Gdy przebywszy strome uliczki wzgórza stanęli na szczycie, Wilhelm, mając przy sobie klucz od domu, wszedł, otworzywszy drzwi z ostrożnością. Placyk du Tertre, przy którym wznosił się dworek Wilhelma, spokojem swym i otaczającemi go domami, przypominał małe prowincyonalne miasteczka. Piotr wchodził dziś dopiero po raz drugi do domu brata i znalazł tu, jak za pierwszej swej bytności, wszystko równie uśmiechniętem i jakby skąpanem rodzinną miłością. Przeszli wązki korytarz, dzielący cały dół domu na dwie połowy, a wychodzący na niewielki ogród, z którego był widok na Paryż. Bzy w ogrodzie już się pokryły młodziutkiemi, drobnemi liśćmi, a śliwowe drzewa, wkrótce zakwitnąć miały. Trzy bicykle stały o nie oparte. Bracia, nie zatrzymując się, szli ku pracowni, w której całemi dniami przebywali wszyscy domownicy, każdy zajęty swoją robotą. Piotr dobrze zapamiętał, wesoły wygląd tej olbrzymiej izby o ścianie oszklonej, dominującej ponad oceanem domów Paryża.
Dotąd nikogo nie spotkali. Wilhelm, uradowany że ujrzy wszystkich znienacka, przyłożył palec do ust, szepnąwszy: