Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sprawiajmy się pocichu... Zaraz ich zobaczymy...
Otworzył drzwi pracowni i przez chwilę w milczeniu pozostał na progu.
Tylko trzej jego synowie tutaj się znajdowali. Tomasz stał przy swojej kuźni i wiercił dziury w niewielkiej miedzianej płycie. W drugiej stronie pracowni, po przeciwnych bokach wielkiego stołu siedzieli dwaj młodsi synowie Wilhelma: Franciszek, pochylony nad książką, a Antoni nad prawie już ukończonym drzeworytem. Słońce wesołem światłem zalewało cały obszar izby, pełnej najrozmaitszych sprzętów i przyrządów do wielorakich zajęć, a wielka wiązanka kwitnących laków postawiona w pośrodku stołu, należącego do dwóch kobiet, napełniała powietrze aromatycznym, wiosennym zapachem. Chłopcy pracowali w milczeniu, i tylko maszynerya przy kuźni Tomasza dyszała, wydając lekkie świstanie, przy każdem zetknięciu świdra z metalową płytą.
Chociaż Wilhelm stał cicho w progu, synowie równocześnie odgadli jego obecność, a podniósłszy głowy i ujrzawszy go, z jednym okrzykiem rzucili się ku niemu:
— Ojciec!...
Uściskał ich kolejno z niewymownem wzruszeniem, lecz rozczulenie trwało tylko chwilę i nie przeciągało się w niepotrzebnych słowach. Zdawało się, że ojciec wyszedł ztąd nie dawniej, niż