Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

wczoraj i powracał opóźniwszy się z powrotem. Patrzał na synów, uśmiechając się do nich, a oni także z uśmiechem patrzyli mu w oczy, niemą tą pieszczotą wypowiadając sobie wzajemnie swe przywiązanie.
— Piotrze, chodź, patrz na swoich bratanków!
Piotr został dotąd przed progiem otwartych drzwi pracowni i, opanowany wspomnieniami dawnej niechęci do rodziny Wilhelma, wszedł ociągając się. Trzej chłopcy powitali go serdecznym podaniem ręki. Trochę zakłopotany i nie wiedząc co z sobą robić, Piotr zbliżył się do oszklonej ściany i usiadł na boku.
— Gdzież jest babka? Gdzie Marya?
Okazało się, że babka dopiero co poszła na górę do swojego pokoju, a Marya wyszła porobić zakupy gospodarskie na targu. Była to jedna z przyjemności Maryi; utrzymywała, że nikt jej nie wyrówna w poznawaniu się na świeżości masła i jaj, w wyszukaniu wyborowych i tanich nowalij, oraz kwiatów.
— Więc w domu wszystko w porządku? — zapytał Wilhelm. — A cóż wasze roboty? Czy wam wszystko szło składnie podczas mojej nieobecności?
Pytał każdego z synów, pragnąc natychmiast dowiedzieć się o zaszłych postępach i zmianach, by módz objąć zwykły kierunek i wejść w codzienny tryb życia. Tomasz z promieniejącą twa-