Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiąc to skierował się w róg pracowni, który był w wyłącznem jego posiadaniu. Prócz pieca do doświadczeń chemicznych, było tam mnóstwo półek, założonych przeróżnemi narzędziami i naczyniami, oraz stał długi stół, którego jeden brzeg służył za biuro. Wilhelm z przyjemnością wodził oczyma po dobrze sobie znanym warsztacie prac swoich, a uszczęśliwiony, że wszystko odnajduje w dawnym porządku, zaczął poruszać, i jakby witać bliżej stojące przedmioty, obiecując im i sobie, że przymusowe wakacye już się skończyły.
W tem, na górnej platformie schodów, prowadzących na pierwsze piętro, ukazała się postać babki, postać poważna, wyprostowana i pogodna, ubrana, jak zwykle, w skromną, czarną suknię.
— Witam cię, Wilhelmie! Może zechcesz przyjść do mojego pokoju?
Poszedł natychmiast, domyślając się, że pragnie mu ona zdać relacyę z tego, o czem mówili z sobą bez świadków. Był pomiędzy nimi sekret, o którym nie wiedzieli nawet synowie Wilhelma, sekret, o którym nie przestawał myśleć z najwyższą trwogą od chwili, gdy Salvat dokonał zamachu przy ulicy Godot-de-Mauroy. Obecnie był już uspokojonym, niebezpieczeństwo przedwczesnego odkrycia tajemnicy zdawało się być usuniętem.