Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

Wprowadziwszy Wilhelma do swojego pokoju, babka pokazała mu nietkniętą kryjówkę, gdzie się znajdowały złożone naboje z wynalezionej przez niego materyi wybuchowej, oraz plan zastosowanych do nich narzędzi wojennych. Wilhelm tylko się uśmiechnął, wiedział bowiem, że ta kobieta byłaby życiem swem broniła do nich przystępu. Z wielką prostotą, nie zdając sobie sprawy z bohaterstwa, jakiego dała dowód, śpiąc spokojnie obok nagromadzonego w jej pokoju wybuchowego materyału, oddała Wilhelmowi kluczyk od depozytu, przypominając, że go przysłał przez Piotra zaraz nazajutrz po swem okaleczeniu ręki.
— Czy jesteś już teraz spokojnym?...
Uścisnął ją z synowskiem przywiązaniem i szacunkiem, odpowiadając:
— Byłem niespokojny, by policya nie dała się wam we znaki swoją brutalnością... O resztę byłem spokojny, bo ty, babko, byłaś moją spadkobierczynią, więcbyś rozumnie zarządziła zrobionem przezemnie odkryciem, gdyby mi przyszło umrzeć poza domem...
Piotr pozostał na dole w pracowni, siedząc w dalszym ciągu przy oszklonej ścianie, poza którą widać było horyzont Paryża. Czuł się nieswój, chociaż wszyscy w tym domu okazywali mu wielką życzliwość. Nie umiał sobie wytłomaezyć przyczyny niemiłego wrażenia, jakie go ogarniało. Pytał sam siebie, dlaczego się tutaj znajduje?... Co mogło być wspólnego pomiędzy