Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

nim, człowiekiem bezpożytecznym, próżnującym i niewierzącym, a tą rodziną ludzi pracy, wiary w siebie a zatem wiary w życie. Patrzał na swoich trzech bratanków wesołych, zdrowych i pracujących ochoczo, a widok ten pogrążył go w większe jeszcze rozdrażnienie. Lecz nadejście Maryi ostatecznie stan jego pogorszyło.
Weszła, nie widząc go, z koszem pełnym zakupów zrobionych na targu. Tak była wesołą, pełną życia, że zdawało się, że wiosnę i słońce z sobą przynosi. Z pod ciężkiego kasku czarnych włosów wychylała się jej twarz różowa i uśmiechnięta, o zgrabnym nosie i czerwonych ustach może za szerokich, lecz pełnych dobroci. Ciemne, błyszczące oczy patrzały rozumnie i wesoło, a kształtna jej postać wyrażała zdrowie i siłę.
— Chłopcy, chodźcie zobaczyć, ile ja rzeczy dziś kupiłam, chodźcie prędzej, naumyślnie dla was przyszłam tutaj z moim koszem, nie zatrzymując się w kuchni.
Przywoławszy ich do stołu, na którym postawiła koszyk, zaczęła się popisywać i chwalić jako niezrównana gospodyni.
— Najpierw masło... Powąchajcie jak ślicznie pachnie świeżemi orzechami... Tylko dla mnie takie robią... A teraz jajka, wczoraj zniesione, za to ręczę, a nawet jedno jest dzisiejsze, znam się na tem, i umiem wybierać... A patrzcie, jakie kotlety! Jeszcze nigdy takich nie było! Ale rzeźnik naumyślnie dla mnie odkłada naj-