Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

piękniejsze... Mam jeszcze ser ze śmietaną, z prawdziwą, wiejską śmietaną, cud nie śmietana! A teraz zgadnijcie, co jeszcze mam w koszu?... Żadenby z was nie odgadł!... Patrzcie!... Rzodkiewki, różowe, prześliczne rzodkiewki, i jakie już spore, a jakie twarde! W marcu będziecie jeść rzodkiewki! Prawdziwe zbytki!
Cieszyła się uradowana z taniego kupna, bo znała się na gospodarstwie i na cenach jeszcze z czasów szkolnych. Utrzymywała, że była najlepszą uczennicą na wykładach kuchennych w liceum Fénelona, a skutkiem tego nieraz zmuszała chłopców, by uznawali w niej znakomitą kucharkę i gospodynię.
Lecz wtem spostrzegła obecność Piotra.
— Jakto, pan tutaj?... A ja nic o tem nie wiedziałam!... Przepraszam... A Wilhelm czy zdrowszy?... Zapewne pan nam przynosi wiadomości od niego?...
— Ojciec wrócił — rzekł Tomasz. — Jest na górze w pokoju babki.
Wzruszona, popatrzała z wymówką na obecnych a potem zaczęła czemprędzej wkładać napowrót do kosza rozłożone sprawunki, mówiąc:
— Wilhelm powrócił... Wilhelm powrócił... Jacy wy niepoczciwi jesteście, nie powiedziawszy mi tego zaraz na wstępie... A ja niczego się nie domyślając bawię się w pokazywanie im co ku-