Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

zapału. Raziła także Piotra zbyt wielka różnica wieku pomiędzy nimi, chociaż Wilhelm wyglądał czerstwo i względnie młodo. Pomyślał wreszcie, że wszystko mu się tutaj nie podoba z powodu Maryi. Ta dziewczyna była nadto zdrowa, nadto spokojna, a od chwili jak weszła, niezadowolenie jego wzrosło i pragnął jaknajśpieszniej wyjść, by już nigdy nie wrócić. Czuł teraz prawdziwy żal do niej. Wszak z jej powodu uważa się za obcego w domu brata, tego ukochanego brata, z którym tak blizkie znów zawiązał stosunki.
Wstał, chcąc odejść i zaczął się żegnać, mówiąc, że musi załatwić w Paryżu ważne sprawy o umówionej godzinie.
— Jakto? — zawołał Wilhelm. — Przecież obiecałeś mi, że zostaniesz na śniadaniu, czyś już zapomniał?... Nie puszczę cię, bracie, nie puszczę, mój dom jest teraz twoim domem...
Wszyscy zaczęli go prosić, by z nimi pozostał, a wobec szczerości nalegania, Piotr usiadł napowrót na poprzednio zajmowanem krześle i panując nad niemiłem swem zakłopotaniem, słuchał i patrzał, milcząc, na rodzinę brata, która mu była zupełnie obcą.
Była teraz godzina jedenasta. Każdy powrócił do swego zajęcia, co nie przeszkadzało wesołej rozmowie. W trakcie tego weszła jedna z dwóch domowych służących i zabrała kosz z zakupami zro-