Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

bionemi przez Maryę. Ta przypomniała, by ją zawołano do kuchni, gdy będzie chwila gotowania jaj na mięko, bo była przekonaną, iż nikt lepiej niż ona nie potrafi dopilnować, by białko ścięło się w samą miarę, zachowując gęstość śmietany. Franciszek zaczął z niej żartować, przypominając inne przepisy kuchenne, trzymane przez nią w tajemnicy, a których cały zbiór posiadała z czasów spędzonych w liceum Fénélona. Twierdził, że nietylko pod względem kulinarnym wysoko stały nauki wykładane pannom w liceach, a Marya odcinała się żwawo, pytając go czy w szkole Normalnej cały program jest bez żadnego zarzutu. Temat ten bywał częstym powodem do żartobliwych utarczek pomiędzy Maryą a trzema chłopcami.
— Jakie z was jeszcze dzieci! — zawołała Marya, nie przestając pilnie haftować. — Jesteście inteligentni i posiadacie zdrowy sąd o rzeczach, a jednak wszyscy trzej nieustannie żartujecie z liceów żeńskich; przyznajcie, że was to gniewa, że naprzykład ja uczyłam się podług tego samego programu nauk co wy w męzkiem gimnazyum?... Lecz to naigrywanie się z nas, uczennic liceów, jest ogólnem, oto poprostu mężczyźni lękają się naszej konkurencyi, przyznajcie, że na dnie waszych żartów jest coś podobnego do podbudzonego współzawodnictwa?...
Wszyscy trzej zaprotestowali, twierdząc, że są zwolennikami kierunku zapewniającego kobietom