najswawolniejszych. Wśród pięciu żeńskich liceów w Paryżu, liceum Fénélona było najliczniej uczęszczanem. Uczennice były w znacznej części córkami urzędników, lub profesorów i zamierzały być następnie nauczycielkami, zdobywając patenty różnych stopni, niektóre zaś obiecywały sobie dotrzeć aż do najwyższej szkoły normalnej w Sèvres. Marya nie czuła w sobie pociągu do nauczycielskiego zawodu, chociaż po śmierci ojca, gdy pozostała na bruku, była zdecydowana zarabiać na swe utrzymanie lekcyami, ale Wilhelm uratował ją od tej ciężkiej doli, włączając sierotę do swej rodziny. Marya, nie chcąc, by cały ciężar jej utrzymania spoczywał na barkach nowego jej opiekuna, zarabiała na osobiste swoje wydatki kolorowemi haftami, które wykonywała z zadziwiającą zręcznością.
Wilhelm, w milczeniu, lecz z uśmiechem, przysłuchiwał się rozmowie Maryi z trzema chłopcami. Lubił gdy mówiła, lecz pociągała go przedewszystkiem jej szczerość, zacność łącząca się z równowagą serca i rozumu. Wiedziała ona o wszystkiem. A jeżeli ta teoretyczna wiadomość życia pozbawiła ją owego uroku naiwności, jaki się zwykło podziwiać w młodych pannach przypominających białe owieczki, to natomiast Marya posiadała serce i myśli rzeczywiście czyste, niezmącone hipokryzyą pokątnie prowadzonych rozmów i uprawianych nadużyć. Nie było w niej obłudy, ani przewrotności, bo każdą rozbudzoną
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.