ciekawość mogła zaspokoić, pytając wprost o wytłomaczenie, a świadomość nie odbierała jej świeżości uczuć i poglądów. Pomimo, że już ukończyła lat dwadzieścia sześć, rumieniła się jak dziecko a wiedząc o tem, żenowała się tego, co jeszcze silniej różowiło jej policzki.
Naraz Wilhelm odezwał się do niej:
— Dobrze robisz, że trzymasz tych chłopców w ryzie... Wreszcie, ty, moja droga Maryo, zawsze masz racyę, nawet gdy utrzymujesz, że nikt lepiej od ciebie nie potrafi ugotować jaj na mięko, bo prawdą jest, że potrawy przyrządzone przez ciebie są najsmaczniejszemi ze wszystkich.
Chociaż nie było ku temu przyczyny, Marya zaczerwieniła się, a czując to pokraśniała jak piwonia. Chłopcy, spostrzegłszy jej zakłopotanie z tego powodu, zamienili się spojrzeniami, uśmiechając się złośliwie. Zgromiła ich wzrokiem, ale oburzona sama na siebie, zwróciła się do Piotra, mówiąc:
— Czy pan kiedy widział równie niedorzeczną starą pannę jak ja, rumienię się byle z jakiej przyczyny, sama nie wiem dla czego... A ci niepoczciwi chłopcy, wiedząc że mnie to gniewa, dotąd mi dokuczają, dopóki się nie zarumienię! Nie chcę się rumienić, ale gdy tylko o tem pomyślę, krew uderza mi do głowy wbrew mojej woli.
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.