Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

Babka, podniósłszy oczy od bielizny, którą cerowała bez okularów, uśmiechnęła się, patrząc na Maryę i rzekła.
— Nie narzekaj na tę swoją właściwość, to serce twoje mówi w ten sposób, że żywo bije w twojej piersi.
Zbliżyła się godzina śniadania. Zdecydowano że stół zostanie nakryty w pracowni, co czasem miewało miejsce, gdy chciano uczcić obecność kogoś z gości. A dziś podwójna była przyczyna takiej uroczystości, niespodziewany powrót Wilhelma i pozostanie z nimi Piotra. W jednej chwili stół został zasłany białym obrusem a jasne, wesołe promienie słońca dodawały blasku skromnej zastawie improwizowanej braterskiej uczty. Jaja na mięko, które Marya sama z kuchni przyniosła w salaterce wysłanej serwetą, zyskały ogólne pochwały, jak również masło i wiosenne rzodkiewki. Po kotletach, na deser, był tylko ser ze śmietaną, lecz był wyśmienity. Spożywano śniadanie przy stole w pobliżu oszklonej ściany, spoglądając na Paryż, który swym ogromem wypełniał horyzont, śląc przyciszony odgłos wrącego swego życia.
Piotr silił się na dobry humor, lecz pomimo to był smutny i milczący. Wilhelm, przypomniawszy sobie, że widział w ogrodzie przed pracownią bicykle, oparte o drzewa, zapytał się Maryi, gdzie była dziś na zwykłym rannym spa-