obcy i samotny. Wszystko drażniło go, chociaż dopatrzeć się nie mógł przyczyny; zwłaszcza miał niechęć do Maryi; dla czego była ona taka pełna spokoju, dla czego tyle w jej słowach było pewności siebie, tyle wesołości, tyle śmiechu?... Irytowała go i czuł, że dłużej nie jest w stanie przeciągnąć swej wizyty. Więc znów zaczął mówić o konieczności załatwienia różnych spraw w Paryżu i, uścisnąwszy dłonie obecnych, nie wyłączając babki i Maryi, skierował się ku wyjściu, chociaż widział, że wszyscy są zdziwieni pośpiechem, z jakim ich opuszczał. Wilhelm, po próżnych usiłowaniach zatrzymania brata, odprowadzając do drzwi domu, zatrzymał się z nim w ogrodzie, pragnąc, by się wytłomaczył.
— Powiedz, dla czego się tak śpieszysz?... Dla czego od nas uciekasz?...
— Bo muszę, mam pilne interesa do załatwienia w mieście.
— Nie wierzę ci, bracie; dla czego nie chcesz szczerze mi powiedzieć?... Nie przypuszczam, by cię kto raził w mojej rodzinie?... By cię kto dotknął jakim nieoględnem słowem. Oni wszyscy niedługo cię pokochają, tak jak ja pokochałem!
— Może to nastąpi, skoro mnie o tem zapewniasz, lecz ja na nikogo się nie uskarżam, a właściwie mógłbym tylko uskarżać się na samego siebie...
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.