Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niechaj pan wybaczy zachowanie się Maryi... Lecz jest na nas zagniewaną, na nas pięcioro...
Wilhelm głośno się roześmiał, objaśniając:
— Uparciuch... niedobry, niepoczciwy z niej uparciuch! Nie możesz sobie wyobrazić, Piotrze, co się dzieje w głowie tej dziewczyny, jeżeli spotka w nas pogląd niezgadzający się z własnym jej poglądem... obecnie różni nas kwestya zapatrywań na sprawiedliwość... wyznaję, że ma ona pod tym względem wyższe, absolutniejsze zapatrywanie... Mówiliśmy o procesie, który i ty znać musisz z dzienników?... Ojciec skazany został na podstawie zeznań syna... Otóż Marya utrzymuje, że syn miał słuszność, wypowiadając prawdę, bo prawda powinna być wyznaną, nie zważając na żadne postronne względy... Cóż ty mówisz na taką bezwzględność?.. Niebezpieczne stworzenie z tej naszej dziewczyny!...
Marya, zniecierpliwiona uśmiechem Piotra, odmawiającym jej słuszności, uniosła się, wołając:
— Wilhelmie, jesteś niedobry!... Nie chcę, abyście się ze mnie wyśmiewali!
— Maryo uspokój się, bo mówisz dzieciństwa, rzekł, śmiejąc się, Franciszek, a Tomasz i Antoni śmieli się z nim do spółki. — Czyż nie rozumiesz, że ojciec i my bronimy tutaj tezy ludzkości, bo chyba nie wątpisz, że sprawiedliwość czcimy nie mniej gorąco, jak ty ją czcić możesz.
Wilhelm starał się ją przekonać, że upierała