Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

się niesłusznie, lecz spokojne jego słowa wywołały ostateczny wybuch z jej strony. Drżąca z gniewu, wstała i, zrozpaczona, rzekła prawie nieprzytomnie.
— Widzę, żeście się wszyscy uwzięli, by mi dokuczać... ach, jacy wy niedobrzy, jacy wy źli jesteście... Wolę ztąd odejść i zamknąć się w swoim pokoju!
Napróżno babka chciała ją powstrzymać słowami:
— Nie rób tego... zastanów się... będzie ci potem wstyd...
— Muszę odejść, bo mi zanadto dokuczacie, nic mnie tak nie oburza, jak niesprawiedliwość!
Zagniewana, poszła na górę do swego pokoju. Gwałtowne odejście Maryi wywołało na wszystkich przykre wrażenie. Sceny tego rodzaju powtarzały się dość często, lecz nie miały tak ostrego charakteru. Wilhelm zaczął sobie przypisywać winę; nie powinien był z niej żartować, widząc że ona bierze rzecz na seryo, bo przecież wiedział, że w takich razach ironia pobudza ją do gniewu. Opowiadał teraz Piotrowi, że Marya miała dawniej jeszcze gwałtowniejszy charakter, wszystko, co jej się wydawało niesprawiedliwością, doprowadzało ją do rozpaczy manifestującej się atakami nieprzytomnego uniesienia, a gdy atak gniewu przeminął, twierdziła, że nie mogła zapanować nad sobą, Wraz z wiekiem następowało pewne uspokojenie w jej charakterze, jed-