Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

Marya uśmiechnęła się żartobliwie:
— To mnie chroni od doskonałości!...
— Tem lepiej, że nie jesteś doskonałą! Tem właśnie jesteś nam bliższą i więcej przez nas kochaną!
Piotr byłby chętnie powtórzył słowa brata. Cała ta scena wywarła na niego silne wrażenie, lecz nie byłby w stanie sformułować właściwej tego przyczyny. Wszak męczarnie, jakie zatruwały mu życie, pochodziły ztąd, że zawsze we wszystkiem pragnął absolutu. Pragnął całkowitej wiary, a nie mogąc jej posiąść, rzucił się z rozpaczy w całkowitą negacyę. Gdy zaś pustka zapanowała wśród gruzów, w jakie popadły dawne jego wierzenia, zamknął się w samotności i życiem swem pozyskał miano świętego kapłana, lecz czyż romantyczna ta poza, jaką sobie obrał, nie była czem innem, jak tylko zaślepieniem dumy, nie chcącej przyznać dotychczasowej pomyłki w doszukiwaniu się bezwzględności? Przed chwilą, gdy Wilhelm chwalił Maryę, że nie żąda od życia więcej, niż ono dać może, Piotr pochwycił te słowa, zdawało mu się, że to jemu brat przesyła taką radę i uczuł orzeźwiający tego skutek. Wszakże na razie nie zastanawiał się nad tem bliżej, był tylko rad, że zastał Maryę gniewną i że przyczyna tego wzburzenia ma coś wspólnego z własnem jego usposobieniem. A może ta dziewczyna raziła go dotąd przypuszczalną swoją doskonałością?... Nie wiedział czemu to przy-