Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

nieposiadać wiary, nie módz już miłować, być tylko zimnym popiołem, bo szukał, a nic nie znalazł, by utraconą pewność Boga zastąpić jaką iną pewnością. Marya patrzała na niego, osłupiała z podziwu. To waryat, pomyślała, a nieznajdując nic innego do powiedzenia, powtórzyła mu to głośno, w nadmiarze oburzenia i buntu, iż można tak śmiertelnie rozpaczać z tak bezpodstawnej przyczyny. Odwracał się od życia, rozgoryczony, bolał, że miłować już nic nie jest w stanie, i dlaczego? Bo hipoteza bóstwa się rozprysła! Tak, waryat! Bo czemuż, zamiast gonić za niedoścignionem, nie patrzał na świat, do którego należał, na życie z całym szeregiem obowiązków, jakie ono wkłada na każdą ludzką jednostkę? Dlaczegoż nie miłował ludzi i wszystkich istoti tworów, potrzebujących pomocy i wzywających serca do podziwu swego piękna? A wszak pozatem wszystkiem było jeszcze tyle do spełnienia w imię solidarności społecznej, w imię, tego, iż każda jednostka obowiązaną jest do spełnienia własnego zadania. Tak, był waryatem i szaleństwo jego miało w sobie wiele dramatyczności, lecz kiedy się wypowiedział, to można będzie go z tego wyleczyć. Przysięgła sobie, że wszelkich starań do tego użyje.
Tak więc Piotr, który początkowo raził ją, a potem zadziwiał, stał się obecnie powodem wielkiego jej współczucia. Była z nim słodką, wesołą,