Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

sób pojęć naukowych, pozostała kobietą, pełną tkliwości i pieszczotliwego powabu. Dzięki swemu wykształceniu, stała się tylko więcej swobodną, koleżeńską i otwartą.
Podczas jednej z długich swych pogadanek z Piotrem, rzekła:
— Czuję się szczęśliwą, gdy widzę, że otaczające mnie osoby nie doznają żadnej przykrej troski. Osobiście, niewiele wymagam od życia, potrafię się do niego stosować, lubię być czynną i to mi daje wiele zadowolnienia. Wszystkie moje nieszczęścia były spowodowane cierpieniem innych, bo żywo rozbudzona jest we mnie ochota, by wszyscy dokoła mnie czuli się zadowolnionymi, a są tacy niedobrzy, którzy się temu opierają. Lecz wracając do mojego usposobienia, czasami aż dziwiłam się sama sobie, że będąc przez dłuższy czas bardzo ubogą, nie przestawałam być swobodną i wesołą, a tak było, bo rzeczy, które można otrzymać za pieniądze, względną tylko miały dla mnie wartość. A jednakże oburzam się na nędzę, uważam ją za jedną z niesprawiedliwości, które pobudzają mnie do buntu. Rozumiem więc, Piotrze, iż byłeś bardzo nieszczęśliwym, gdyś spostrzegł, że dobroczynność jest niewystarczającym paliatywem, że świadczenie miłosierdzia jest upokorzeniem dla obdarzonego, że coś innego powinno zastąpić dotychczasowe jałmużny. A jednakże one przynoszą ulgę, a przytem jakże miło jest dawać! Ach, lecz lepiej bę-