Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

dzie, gdy rozum ludzki znajdzie inne środki przeciwko nędzy, gdy praca i prawidłowe funkcyonowanie społecznego życia, otworzą drogę ku rzeczywistej sprawiedliwości... Lecz dość tego! Czuję, że wpadam w zapał prawienia kazania! A prawdę powiedziawszy, nie mam ku temu powołania. Rozgadałam się, bo sama nie wiem, jakich słów użyć, by trafić do twojego przekonania i przyczynić się do twojego uzdrowienia. Z całego serca pragnę, byś odzyskał moralne zdrowie, byś się pozbył swych czarnych myśli. Lecz na to jedyny widzę środek w tem, byś jaknajwięcej żył w naszem otoczeniu. Wiesz, jak gorąco Wilhelm tego pragnie. My cię pokochamy, i ty nas pokochasz, a widząc, jak nam swobobodnie i wesoło płynie życie, postarasz się iść za naszym przykładem, w niczem się od nas nie odróżniać i w niczem się od nas nie odłączać. Sam się nie spostrzeżesz, gdy wciągniesz się do pracy i żyć zaczniesz podług wymagań natury ludzkiej. Chcę, byś nabrał nadziei, że nauczysz się żyć, a zatem kochać i pracować!
Piotr uśmiechał się do mówiącej Maryi i zaczął przychodzić codziennie z Neuilly na Montmartre. Marya była taka pociągająca, gdy mu prawiła nauki, mające przyśpieszyć jego uzdrowienie. A pracownia była taka słoneczna, pełna wesołości i serdecznego rodzinnego przywiązania wszystkich tu zgromadzonych i pracujących w zdrowiu i szczęściu. Piotr, zawstydzony swą bezczynno-