ścią, zaczął się przypatrywać robocie Antoniego. Dlaczegożby nie miał spróbować nauczyć się drzeworytnictwa? Ale zatrzymał się, spostrzegłszy, iż trzeba mieć dar, którego nie posiadał. Książki i papiery Franciszka nie pociągały go ku sobie. Miał teraz odrazę ku pracy umysłowej, czując w sobie niezmierne zmęczenie po dotychczasowem zgłębianiu tekstów, których przepadzistości i sprzeczności strąciły go w otchłań, z jakiej z trudem zaczynał się wydostawać. Zwrócił się więc ku ręcznej pracy i pod kierunkiem Tomasza zaczął się rozciekawiać do mechaniki, której dokładność zadawalniała jego pragnienia pewności. Postanowił zacząć od początku i stał się uczniem Tomasza, poruszał miech kowalski, trzymał na kowadle robotę swojego majstra. Czasami zaś był preparatorem w laboratoryum Wilhelma. Nakładał wtedy na sutanę wielki, niebieski fartuch i pomagał bratu ze wzrastającem zajęciem. Wkrótce tak przywykł do życia w pracowni, że przybywał tu od rana, wiedząc, że liczono na niego, jako na stałą siłę roboczą.
Któregoś dnia, około połowy kwietnia, gdy wszyscy po południu pracowali, Marya, która haftowała, siedząc przy babce, podniosła oczy i spojrzawszy na panoramę Paryża, zawołała z zachwytem:
— Ach, jakże Paryż jest piękny w tym deszczu słonecznych promieni!
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.