Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

Piotr zbliżył się do oszklonej ściany i ujrzał ten sam efekt oświetlenia, jaki go zachwycił, gdy przyszedł tu poraz pierwszy. Promienie słońca padały ukośnie z za drobnych czerwonawych chmurek, złocąc i zapalając dachy olbrzymiego miasta. Zdawało się, że ręka ukrytego olbrzyma, rzuca złoty zasiew bogatego ziarna.
Rozmarzony pięknością widoku, Piotr rzekł głośno.
— Słońce rzuca siew swój na Paryż, ztąd patrząc, miasto zdaje się być świeżo zoranem polem, większe gmachy odwalonemi pługiem skibami ziemi, a głębokie, proste ulice bruzdami nierównych zagonów.
Maryi podobało się to porównanie.
— Tak, masz racyę! Słońce rzuca siew swój na Paryż! I patrz, jak wspaniale rzuca ziarno zdrowia i światła na całe miasto, nawet na odległe przedmieścia... A uważaj, patrząc, zdawałoby się, że ukryty siewca skąpszą ręką sieje ziarno w zachodniej dzielnicy, by hojniejsze przygotować plony na lewym brzegu Sekwany i we wschodniej części miasta. A tam właśnie należy się spodziewać najbogatszego żniwa!
Cała rodzina zbliżyła się, by patrzeć na ten obraz symboliczny. Słońce, przedzierając się pomiędzy obłokami, rzucało zasiew życia, jakby z wyborem, padając raz na to miejsce, to znów na inne, lecz w rytmicznym rzucie ziarna, wybierając dzielnice pracy i wysiłku. Płomienna garść