Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

klęczące, kiedy wiedział, że to bóstwo przywołanem być nie może?...
Odmienne warunki życia, w jakich Piotr się znajdował od paru miesięcy, silnie na niego musiały oddziałać, prawda i natura chwyciły go na tyle, iż nie mógł się teraz dopatrzeć piękna w swojem dobrowolnem zrzeczeniu się siebie, w swojej roli kapłana zmuszającego się żyć podług reguły i skazującego się na męczeństwo dla niesienia ułudnej pociechy bliźnim.
Czym Marya tłomaczyła sobie jego dotychczasowe kłamstwo? I znów przypomniał sobie jej słowa: „Dlaczego nosisz to ubranie?“ Sumienie szarpało go krwawemi wyrzutami. Marya musiała nim pogardzać, ona tak logicznie, tak szlachetnie myśląca. Wszystko, co sobie teraz zarzucał, zdawało mu się, że jest krytyką przez nią zestawioną nad jego postępowaniem. A jednakże ona nigdy ani jednem słowem nie dała mu tego poznać. Lecz niezawodnie potępiała go w myśli, tylko nie czuła się w prawie mięszania do walki, jaką on toczył z własnem swem sumieniem. Jej spokój i wyrozumiałość w podziw wprowadzały go zawsze. Była rozumną i zdrową istotą, jakże odmienną od niego, który w wiecznym żył zaniepokojeniu i doszukiwaniu niezbadanego! Nieznane nęciło go, a tajemnica pośmiertnego jutra dokuczała mu nieskończonością katuszy. Przypominał sobie, z jaką usilnością chciał pochwycić