Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

odzyskał jeszcze sił po swojej długiej chorobie, lecz nigdy się nie skarżył i regularnie stawiał się do roboty, w obawie by kto inny nie zajął jego miejsca. Spodziewając się, że niezawodnie zostanie zawezwany na świadka w sprawie swego szwagra, utrzymywał, że nic innego nie powie, jak tylko prywatne, rodzinne wiadomości, odnoszące się do małżeństwa Salvata z jego siostrą.
Któregoś wieczora, powróciwszy z fabryki, gdzie chodził dla robienia doświadczeń ze swoim motorem, Tomasz powiedział, że zdarzyło mu się widzieć panią Grandidier, ową zawsze smutną, piękną, młodą kobietę, która, utraciwszy dziecko, dostała pomięszania zmysłów, lecz rozkochany w niej mąż pozostawił ją przy sobie w domu, i doglądał od lat kilku z niestrudzoną troskliwością. Pomimo nalegań ludzi życzliwych, Grandidier nie mógł się zdecydować, by ją zamknąć w domu zdrowia. Miewała czasami gwałtowne ataki, lecz zwykle była łagodną, jak małe dziecko, ale i niedołężną, jak dziecko. Mieszkała w pawilonie obok fabryki, lecz od strony podwórza okiennice były zawsze szczelnie zamknięte, dziś jednak Tomasz z zadziwieniem spostrzegł okna otwarte, a właśśnie w chwili, gdy spojrzał w tę stronę, ujrzał zbliżającą się panią Grandidier. Przez chwilę stanęła, oddychając ciepłem powietrzem słonecznego wiosennego południa, ale zaraz znikła, zro-