Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

kobietę wraz z Celinką, i od tej chwili żyły one z jałmużny, wałęsając się po ulicach, lub w nocnych przytułkach. Najsroższa nędza dokuczała tym dwom bezbronnym, bezsilnym istotom.
— Ojcze — mówił w dalszym ciągu Tomasz — powiedziałem im, żeby tutaj przyszły. Może uznasz za możliwe opłacać im komorne, to wtedy gospodarz otworzy im drzwi izby, z której ich wypędził, a gdzie mają trochę swoich gratów.... Ktoś dzwoni, to zapewne one.
Wilhelm oburzył się na samego siebie, wyrzucając sobie, jak mógł zapomnieć o tych dwóch biednych istotach. Powtarzała się tu zwykła kolej rzeczy: gdy zabrakło ojca rodziny, kobieta i dziecko znalazły się na bruku! Sprawiedliwość ludzka, wymierzając karę mężczyźnie, zapomina, że poza nim dosięga niewinną jego rodzinę.
Pokorna, nieśmiała, wystraszona, ukazała się na progu pani Teodora. Prawie zupełnie oślepła i Celinka musiała prowadzić ją pod rękę. Obydwie były w podartych, zniszczonych sukniach, lecz o ile starsza kobieta zdawała się być zgnębioną prześladowaniem losu, o tyle dziewczynka pozostała tą samą; młodość brała górę nad nędzą! Inteligentna, miła buzia Celinki jeszcze się uśmiechała chwilami, jakby nie wątpiąc o jaśniejszej przyszłości.
Piotr i przy nim stojąca Marya, jednakowego doznali wzruszenia, patrząc na te dwie nędzarki.