Prócz chłopców i babki, była także w pracowni pani Mathis, matka Wiktora, która, poszukując zarobku, chodziła do niektórych znajomych domów i reparowała bieliznę, co jej pozwalało na dawanie synowi paru franków, gdy bardzo tego potrzebował.
Wszyscy obecni zachowali się milcząco, pozostawiając Wilhelmowi swobodę rozpytywania się i rozmówienia z panią Teodorą. Odpowiedziała mu, jąkając się z nieśmiałości:
— Ach, panie, któżby to mógł spodziewać się po nim czegoś podobnego! On z natury taki zawsze był dobry i ludzki! A jednakże musi to być prawdą, i rzeczywiście musiał on to wszystko zrobić, kiedy sam się do tego przyznał przed sędzią śledczym. Ja bo każdemu mówiłam, że Salvat jest w Belgii. Nie byłam tego pewną, ale postanowiłam tak mówić przed ludźmi, lepiej zrobił, że nie powrócił do domu, cóżby to było za nieszczęście dla mnie i dla dziecka, gdyby policya przyszła go u nas aresztować! Ach, ale teraz, kiedy go złapali i trzymają, to napewno, że go już nie wypuszczą, a może na śmierć go skażą!
Celinka, która dotąd rozglądała się dokoła z dziecinną ciekawością, teraz jęknęła i, rozpłakawszy się, zawołała:
— Ach, nie mów tego, mamo, nie mów, jemu nikt krzywdy nie może zrobić... on taki jest dobry!
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.