Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

Wilhelm pocałował dziewczynkę i znów zaczął badać starą kobietę.
— Cóż ja mogę panu powiedzieć... tylko o nędzy naszej... Celinka jest jeszcze za młodą, by módz pracować, a ja już za starą. Prawie oślepłam i nigdzie, chociażby za najmarniejszą opłatą nie chcą mnie przyjąć do posługi. Więc źle z nami, przymieramy z głodu... Mam co prawda rodzinę, a nawet nie byle jaką, moja siostra bardzo dobrze wyszła zamąż, za urzędnika, za pana Chrétiennot, a może państwo go znają? Ale jako urzędnik, jest on trochę dumny i nierad mnie widzieć u siebie w domu, zatem, chcąc oszczędzić siostrze nieprzyjemności z mężem, przestałam do niej chodzić, wreszcie ona ma też swoje nieszczęście, jest znów w ciąży, a to się równa katastrofie, gdy pensya męża nie jest znaczną, a dwoje dzieci już żyjących rośnie i przysparza wydatków. Tak więc nie mogę na nich liczyć, i mam tylko brata, starszego brata, Toussainta, który czasami może mnie wspomódz. Pani Toussaint, jego żona, jest wcale nienajgorszą kobietą, ale się strasznie odmieniła od czasu, jak żyje w ciągłej obawie, że mąż jej może dostać nowego ataku. Gdy miał pierwszy atak, długo po nim chorował, zjedli wszystkie oszczędności, jakie uzbierali przez całe swoje życie, więc cóż dziwnego, że kobieta lęka się, iż gdy na nowo mąż zachoruje, nie będzie z czego żyć? Cóż pocznie, gdy jej spadnie na kark paralityk bez nadziei wyjścia z choroby! A przytem