wszak ma ona inne jeszcze zmartwienie, i koszta niemałe, bo zapewne pan wie, że młody Toussaint, Karol, tak się głupio popisał, że miał dziecko z służącą od szynkarza z przeciwka, a ta, długo nie czekając, dziecko zostawiła Karolowi, i sama uciekła. Więc cóż dziwnego, że im ciężżko? Zatem nie mogę im mieć za złe, iż niechętnie przychodzą mi z pomocą. Przecież nie jeden raz pożyczyli mi dzięsięć susów... nie mogą mi pożyczać bez końca...
Pokornym i powolnym głosem długo opowiawiadała w ten sposób przygody swego życia, narzekając na biedę nie przez wzgląd na ciebie, lecz z powodu Celinki. Bo czyż to serce nie kraje się, patrząc na tę dziewczynkę, taką sprytną i chętną do nauki, a niemogącą chodzić do szkoły dla braku sukni i braku wszelkiego innego odzienia... Biedactwo, zamiast do szkoły, chodzi z nią po ulicy, jak ostatnia żebraczka. Czuła, że wszyscy dawni znajomi odwracają się od nich z powodu Salvata. Nawet rodzina Toussainta jest im niechętną i nie tai, że nie myśli się narażać na nieprzyjemności w tej awanturze. Ale Karol Toussaint nie podziela zdania rodziców, on usprawiedliwia Salvata, nawet powiedział, że rozumie tych, którzy chcą wysadzić w powietrze wszystkich burżuazów, bo oni na to zasługują, gdyż zatrzymują dla siebie całość korzyści i wszystko dla siebie zagarniają...
— Co do mnie, to niemam żadnego zdania —
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.