mówiła dalej pani Teodora — jestem biedną kobietą, nierozumiejącą się na tych rzeczach. Ale jeżeli pan chce koniecznie wiedzieć, co o tem myślę, to powiem, że Salvat nie powinien był zrobić tego, co zrobił... bo my dwie, Celinka i ja, ponosimy skutki całego nieszczęścia. W głowie mi się nie mieści, by ta dziewczynina była córką człowieka skazanego na śmierć!...
Lecz znów Celinka zapłakała i, rzucając się jej na szyję, wołała:
— Ach, mamo, mamo, nie mów tego, bo tak nie będzie, tak być nie może! To byłoby za wielkie dla mnie nieszczęście!
Piotr i Marya zamienili się spojrzeniem bezgranicznego politowania, a babka wstała i poszła na górę, by w szafach poszukać bielizny i odzieży dla tych dwóch biednych stworzeń. Wilhelm, wzruszony do łez, dał Celince trochę pieniędzy, mówiąc do pani Teodory, że pójdzie się ułożyć z jej gospodarzem, by mogły powrócić do swej dawnej izby.
— Ach, panie Fromont... dziękuję, z serca dziękuję, Salvat miał słuszność, mówiąc, że pan jesteś bardzo dobrym człowiekiem. Ale pan także wie, że Salvat jest dobrym i poczciwym, wszak pan go poznał zblizka, gdy pracował tutaj z panem. A teraz, wszyscy o nim mówią jak o zbrodniarzu i serce mi pęka z bólu, gdy to słyszę, on przecież i tak ma za swoje, siedzi w więzieniu i gorszego jeszcze wyczekuje.
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.