Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem spostrzegła panią Mathis, która szyła milcząc i nawet wyrazem twarzy nie dawała poznać, by poruszane kwestye mogły ją interesować. Pani Teodora wprost się do niej zwróciła:
— Ja panią znam, a lepiej jeszcze znam syna pani, pan Wiktor często do nas przychodził i dużo mówił... Ale, niechaj pani będzie spokojną, ja o tem nikomu nie powiem, bo nie lubię nikogo narażać na nieprzyjemności. Pan Wiktor najlepiej zna myśli Salvata i gdyby chciał, to mógłby wytłomaczyć, do czego one zmierzają.
Pani Mathis spojrzała z przerażeniem na mówiącą. Syn nie spowiadał się nigdy przed nią, nie znała jego życia poza domem, lecz struchlała na wiadomość, że pomiędzy Wiktorem, jej jedynakiem i wypieszczonym przez nią dzieckiem, a takimi ludźmi może być jakakolwiek łączność. Po chwilowym namyśle, odrzuciła możność czegoś podobnego, więc prawie spokojnie odpowiedziała:
— Pani się myli, wiem od mojego syna, że obecnie prawie nigdy nie pokazuje się na Montmartre. Wiktor najczęściej jest w podróży, albo szuka zajęcia w innych częściach miasta.
Głos jej zadrżał, bo nie była pewną, czy tak jest w istocie, a pani Teodora odczuła, że nie powinna była jej mięszać w te smutne sprawy, więc łagodnie przeprosiła ją słowami:
— Niechaj mi pani wybaczy, nie chciałam pa-